Kordoba, wspaniała stolica zapomnianego dziś imperium. Na dwór władcy Kordoby przybyli posłowie z innego imperium. To wysłannicy Cesarstwa Rzymskiego (dziś nazywamy je Bizancjum). Oprócz „miękkich” dyplomatycznych uprzejmości i twardo negocjowanych traktatów misja ma jeszcze jeden cel. Wymiana naukowa. Władca Cesarstwa Rzymskiego. przysłał wspaniałe księgi, teksty wielkich filozofów Starożytności i bardziej współczesnych. W zamian liczy na podobny dar od władcy Kordoby. W końcu jest w Europie jakiś ośrodek nauki i filozofii godzien naukowej dysputy. Nie to co Ci barbarzyńcy z północy. Frankowie, Słowianie. Ba Rzym nie wypada tu jakoś szczególnie dobrze.
To oczywiści fikcja literacka. Niemniej tkwi w niej kawałek prawdy. Inspiracją dla takich przemyśleń był jeden obraz. Znajduje się on w Museo Vivo de Al-Andaluz w Kordobie (http://www.torrecalahorra.es//). ilustracja przedstawiająca właśnie taką mniej więcej scenę. Wspaniały dwór Abd Ar-Rahmana III, w centrum rozmowa dyplomatów, gdzieś obok kilka osób niesie największy skarb. Księgi z bezcennymi starożytnymi zapisami. Zapisami które ocalały tylko w kilku kopiach na świecie. Niektóre z tych ksiąg to jeden z fundamentów naszej europejskiej tożsamości. Dla mnie paradoksalna obserwacja. To co dziś rozumiemy jako Europa i Europejskość, w pewnym momencie istniało dzięki kontaktom muzułmańskiego Al-Andaluz z Prawosławnym Bizancjum (oczywiście należy wziąć poprawkę na fakt, że Wielka Schizma Wschodnia rozpocznie się formalnie dopiero za ok. 100 lat).
Kordoba to obecnie średniej wielkości miasto w hiszpańskiej Andaluzji. Kiedyś jednak miasto to było stolicą Al-Andaluz, muzułmańskiego państwa, które opanowało prawie cały półwysep Iberyjski. Kordoba była wielkim miastem, w jego centrum stała Mezquita, jeden z największych na świecie meczetów. W samym mieście kwitła nauka, kultur i sztuka. Po drugiej stronie Morza Śródziemnego ciągle całkiem nieźle trzymało się inne imperium – to pozostałość cesarstwa Rzymskiego na wschodzie. Mamy już cale zaawansowane średniowiecze. Europa tonie w odmętach ciemnych wieków. Kordoba i Konstantynopol to dwa z nielicznych jaśniejszych punktów gdzie pulsuje poszukiwanie wiedzy. W obu ośrodkach po kilkadziesiąt osób rozumiejących w ogóle jak wielkie skarby mają w bibliotekach. Trochę dzięki tym osobom mówimy dzisiaj o sobie jako o Europejczykach.
Europejskość to dziwny koncept, powstał stosunkowo niedawno. Dla mnie jego rdzeniem i fundamentem jest chrześcijaństwo (rozumiane szerzej, nie tylko jako rzymski katolicyzm), które wyrosło na dorobku starożytnych filozofów greckich i rzymskich. Europejskość ma za sobą burzliwe dzieje, a obecnie poważny kryzys tożsamości. Niemalże wczoraj przestało definiować się tylko jako nowoczesny i dominujący nad innymi wzór do naśladowania, a zrozumiało że jest tylko elementem tego świata.
To trudny moment.
Europejskość pojawiała się powoli jako reakcja na tureckie zagrożenie i jako chrześcijańska tożsamość. Obie te wartości silnie się splatały i wspólnie wzrastają. To na długo wyłączało z tej orbity Bałkany, będące pod wpływem Orientu. Chrześcijaństwo, mimo że wewnętrznie walczące, dawało jakieś poczucie wspólnoty. Nawet jeśli chrześcijański władca Francji nader chętnie wchodził w taktyczne sojusze z Sułtanem Osmańskim. Później, gdy zagrożenie minęło, a Europejskość zaczęła rozlewać się inne kontynenty, jego definicja rozszerzyła się, także poza chrześcijaństwo. Włączyło w obręb swoich wartości na nowo odkrywaną grecką filozofię, rzymskie prawo, humanizm czy wreszcie liberalną demokracje. Choć trzeba te pamiętać że po drodze było także „Brzemię białego człowieka” i wiara w misję cywilizacyjną Europy, krzewioną wszelkimi sposobami. Często było to tylko lekką zasłoną do brutalnej dominacji nad kulturami definiowanymi jako „niższymi”. Świat się jednak znowu zmienił, Europejskość nie oznacza już glejtu na wyższość.
Kordoba upadła, w wojnach stopniowo przegrywała starcie o dominacje z Królami chrześcijańskimi. Władze w muzułmańskiej Hiszpanii przejmowali też coraz bardziej radykalni i nie tak „otwarci” władcy, z innych już dynastii. Ekstremizm religijny nie uratował ich przed upadkiem. Bizancjum z kolei trwało nieco dłużej. Osamotnione, ostateczne padło pod ogniem dział Mehmeda II Zdobywcy, dziecka potężniejszej śmierci.
Gdy myślę sobie i Europejskości i zaczynam ją „wąsko” rozumieć, to patrzę sobie na tamten obraz, Al-Andaluz i Bizancjum – jako depozytariuszy naszej dzisiejszej Europejskości. Nawet jeśli tylko chwilowi. To ustawia szerszą perspektywę.
Komentarze